Czerwiec. Piękny słoneczny dzień, pełen złocistego blasku słońca. W powietrzu czuć i słychać gorączkowy ruch przyrody w pełni jej rozwoju. Cudnie zielona łąka, zielona tym szczególnym kolorem świeżej trawy i liści, nie dotkniętych jeszcze gorącym tchnieniem lata. Niebo wygląda jak czysto - błękitna kopuła nakrywająca kobierzec traw.
Siedzę pod rozłożystym drzewem, rozkoszując się głębokim cieniem jego liści, chłonąc piękno, wystawiając twarz na ożywczą bryzę niosącą zapach kwiatów i dojrzewających zbóż. Jest bardzo ciepło i bardzo sennie. Nadchodzisz drogą, wyłaniasz się zza wzgórza. Twoja biała, zwiewna sukienka lśni w słońcu oślepiająco. Wiatr porusza nią niczym żaglem łódki sunącej po zielonym oceanie.
Twoją twarz ocienia kapelusz z szerokim rondem, który przytrzymujesz jedną ręką. W drugiej niesiesz duży wiklinowy kosz zakryty kraciastym obrusem. Idziesz w moim kierunku uśmiechając się ciepło. Machasz do mnie i w tym momencie mocniejszy powiew zrywa Twój kapelusz, niosąc go w moją stronę. Ze śmiechem rzucasz się aby go złapać, ale wyprzedza Cię.
Spada na ziemię tuż koło mnie, lądując miękko na trawie. Zdyszana dobiegasz chwilę po nim, nadal śmiejąc się głośno. Lekko całujesz mnie w policzek, na powitanie. Pachniesz wiatrem. Uwielbiam tą woń.
Jest taka. ożywcza. Zdejmujesz z koszyka nakrycie i rozkładasz je na ziemi, po czym wykładasz na nie to, co przyniosłaś na nasz piknik. Kanapki, ciasto, owoce i butelkę czerwonego wina. Patrzę się na Ciebie chłonąc każdy ruch i gest, na Twoich policzkach maluje się rumieniec po krótkim biegu.
Usta cały czas rozciągnięte są w lekkim uśmiechu. Spoglądasz na mnie kątem oka i złośliwie wystawiasz język, mrużąc przy tym te śliczne oczęta. Śmieję się głośno i rzucam w Twoim kierunku zerwanym źdźbłem trawy, po czym dosiadam się na rozłożonym obrusie. Jedząc to co przyniosłaś rozmawiamy o błahych sprawach, śmiejąc się często. Butelka wina znika w mgnieniu oka.
Na szczęście okazałaś się przewidująca i w koszyczku ukryłaś jeszcze jedną. Siedzimy sobie, rozmawiamy, miło mija czas. Wokół nas uwijają się pszczoły, w powietrzu co chwilę migocą kolorowe skrzydła motyla. Mija czas. Wypite wino powoli zaczyna uderzać nam do głów, języki nieco się plączą, co chwila wybuchamy głupkowatym chichotem.
Śmieszy nas dosłownie wszystko wokół. Nagle pochylam się i całuję Cię w usta. Zastygasz w bezruchu. Czekam na Twoją reakcję. Po chwili całujesz mnie.
Nasze usta stykają się, języki splatają. Twój oddech pachnie słodko winem. Przysuwam się do Ciebie i obejmuję ramionami. Przyciskam mocno. Całujemy się namiętnie, nasze dłonie zaczynają wędrować.
Przesuwam się w górę, szukam zapięcia sukienki. rozpinam po kolei guziczki i zsuwam Ci ją z ramion, uwalniając piersi. Głaszczę ich gładką skórę. Wstajesz i pozwalasz sukni opaść do końca. Tulę się do Twych ud, gładząc je i dotykając pośladków.
Przyciskasz moją głowę do Twego ciała. Całuję Twoje uda i łono. Zdejmuję majteczki i przytulam usta do Twego wzgórka. Siadasz znów na obrusie i zaczynasz rozpinać moją koszulę. Drapiesz mnie po torsie.
Każesz wstać. Rozpinasz pasek spodni, guzik, rozporek, zdejmujesz bokserki. Kładziemy się obok siebie. Całujemy. Dotykamy.
Nasze oddechy splatają się. Moje dłonie wędrują po Twoich plecach i pośladkach. Twoja skóra jest taka gładka. Chcę Cię wziąć. Być w Tobie.
Czuję jak moja męskość twardnieje. Ty też to czujesz. Obejmujesz go ręką, masując powolutku. Moja dłoń zanurza się między Twoje uda. Jesteś cudownie mokra i gorąca.
Wsuwam do środka palec. Delikatnie drażnię nim Twoje płatki. I znów wsuwam głęboko. Cała się prężysz i drżysz. Twoja dłoń zaczyna masować mnie mocniej i szybciej.
Usta rozchylają się, wymyka się z nich cichy jęk. Mój palec cierpliwie i powoli wsuwa się i wysuwa z Twego gorącego wnętrza. W pewnym momencie dołącza do niego drugi, wsadzam Ci je głęboko, sięgając do samego końca, masuję ten szczególny punkt. Wyginasz się w łuk i krzyczysz. przyciskasz moją rękę do swego rozgrzanego ciała, jakbyś chciała żebym całą ją włożył do środka.
Po chwili znów ściskasz mojego penisa i masujesz go szybko, patrząc mi w oczy. Nasze dłonie są coraz szybsze. Znów krzyczysz, a Twoje ciało tężeje w spazmie. Zaciskasz mocno powieki. Po kilku chwilach otwierasz je, patrzysz znów na mnie, Twoja dłoń podejmuje przerwaną pieszczotę.
Po krótkim czasie to mnie przechodzi skurcz, a moje gorące nasienie zalewa Twe uda i łono, dekorując je girlandą mlecznych kropli, które lśnią na Twoim ciele. Zlizujesz to, co skapnęło na Twe palce, po czym całujesz mnie mocno. Czuję smak mojej spermy w Twoich ustach. Leżymy potem w ciszy, obok siebie. źdźbłem trawy muskam Twoją skórę.
a Ty zapatrzona jesteś w błękit nieba prześwitujący między zielonymi liśćmi.