Wychodzisz z pracy, korki. nie zdąrzysz, w pośpiechu robisz zakupy, biegiem po schodach, winda znowu zepsuta, z resztą i tak dbasz o linię. W domu zrzucasz buty i kurtkę, ufff zdąrzyłaś, masz jeszcze godzinę - zdąrzysz, bierzesz się ostro do pracy. gdzieś między mizerią, a mielonym słyszysz jakiś szmer. "to Ty kochanie?
" wołasz.
cisza. kotlet się pali!
Zapominasz o szmerach, włączasz wyciąg nad kuchnią, nic już nie słyszysz. Nagle czujsz silne ręce na ramionach, przestraszona chcesz się odwrócić, jednak nie możesz. ktoś przyciska Cię biodrami do blatu kuchennego. "to nawet przyjemne" myślisz.
"tylko co stało się temu mojemu miśkowi, że nie dopadł telewizora od wejścia?
" mmmmm. "nieważne. " zaczynasz czuć mrowienie w brzuchu, twój tyłek zaczyna żyć własnym życiem wykonując sobie tylko znany taniec w ciasnej przestrzeni między blatem, a biodrami które Cię niewolą. Ocierasz się jak kotka, mruczysz cicho jak kotka mrrrr. zamykasz oczy, powoli się odprężasz, silne dłonie masują Twój brzuch i piersi.
nagle czujesz swąd spalonego kootleta!
otwierasz oczy lecz nic nie widzisz!
opaska. ktoś zawiązał Ci oczy. Stoisz sama w ciemnościach, nikt Cię już nie trzyma. unosisz ręce do opaski lecz ktoś zdecudowanie łapie Cię za nie, przełada na plecy jednoczeście liżąc lubieżnie po karku. "hej!
mój mąż nie pali!
" myślisz czując nutkę tytoniu w powietrzu.
próbujesz się odwrócić. nic z tego, ręce trzymając Cię mocno podnoszą do góry i kładą jak rzecz na kuchennym stole. krępują nadgarstki do nóg stołu, jesteś bezbronna, nic nie widzisz nie możesz się ruszyć. ogarnia Cię panika!
Tyle razy przecież słyszałaś o tych zboczeńcach w telewizji!
Może to jeden z nich?
może niedomknęłaś drzwi?
Właściciel rąk obchodzi cicho stół gładząc dłonią jego powierzchnię. słyszysz jak coś jakby sygnet czy obrączka prześlizguje się wokół Ciebie od łydek, dookoła głowy i w dół wzdłóż ciała.
tylko słyszysz, nikt Cię nie dotyka. serce zaczyna znowu bić szybciej, czujesz niepokój, strach ale i ciekawość, czujesz adrenalinę. Znowu ten oddech i woń tytoniu, czujesz ciepłe ręce na brzuchu, masują go delikatnie ale pewnie. rozmarzyłaś się. powoli łagodniejesz, wilgotniejesz, przestajesz się bronić.
cóż możesz poradzić, masz skrępowane ręce, leżysz z opaską na oczach rozciągnięta na własnym stole zdana na czyjąś łaskę. nie można Cię winić!
Czujesz męskie ręce na kostkach. przesuwają się powoli wyżej i wyżej ciągnąc za sobą Twoją wysłużoną sukienkę. robi Ci się gorąco, krew uderza do głowy. czujesz najpierw oddech delikatnie muskający skórę ud, potem usta, delikatne ugryzienia.
"ał!
to boli!
" myślisz. "hmm właściwie to powinno ale nie boli" poprawiasz się sama. wargi robią się delikatniejsze, czujesz język błądzący gdzieś w okolicach ud, pachwin i pępka. zaczynasz łapczywie łapać powietrze, jesteś już mokra jak Niagara, zapominasz o kotletach, obiedzie, mężu, dzieciach, pracy, windzie. niech tylko te usta w końcu znajdą drogę!
.
drżysz. niechże ten język nareszcie trafi do celu błagasz w myślach cicho pojękując. to trwa wieczność, stulecia, ery, eony. tracisz rozum, ciało masz rozpalone do granic. nagle cisza.
nic. sama w ciemnościach. Drżąca i szalona z pożądania nie czekasz długo, nieznajmoy ostrożnie odsuwa Twoje majteczki na bok, czujesz ciepły oddech w samym środku swej rozpalonej kobiecości. nie jesteś sobą, otwierasz szeroko uda podnosząc kolana do góry w geście zaproszenia. "wejdź wreszcie!
".
mmmm czujesz w sobie tańczący język. ufff "kto by pomyślał, że tak można" pomyślałabyś gdybyś jeszcze myśleć mogła. jesteś cała pożądaniem, jesteś ogniem. nie. jesteś wrzącym piekłem rządzy!
słyszysz syk w uszach, brakuje powietrza, prawie mdlejesz, a Twoje biodra wykonują szaleńczy tanieć na blacie stołu.
fale gorąca atakują jedna po drugiej. wijesz się jak wąż, krzyczysz, nawet silny uścisk dłoni mężczyzny na Twoich biodrach nie jest w stanie ich powstrzymać od spazmatycznych wigibasów. powoli się uspokajasz. Ręce pachnące jeszcze Tobą zaczynają rozpinać Ci bluzkę, zdejmują spódnicę i resztę garderoby, leżysz naga na stole. czujesz że masz już wolne ręce, ale nie masz siły nimi ruszać.
oddychasz głęboko poskramiając ostatnie fale orgazmu. Czyjeś usta całują Twój brzuch, czyjeś dłonie masują Ci piersi, czyjś język błądzi dookoła pępka. mmmmrrrrrrrrrrr. zaczynasz lizać palce pieszczącej Cię dłoni, ssiesz je, liżesz jakby było to zupełnie co innego i nagle. tak, czujesz jak twardy mocny fiut wdziera się w Ciebie.
ahhhh dobrze, że jeszcze nie wystygłaś, jest ogromny. bierze Cię szybko i mocno. ręką przyciska do stołu, zaczynasz znowu krzyczeć z rozkoszy, paznokciami ranisz trzymające Cię ramię. uścisk się zwalnia. siadasz.
oplatasz posuwające Cię biodra nogami, ręce zarzucasz mężczyźnie na szyję. stół, ściana, blat kuchenny i Bóg wie co jeszcze. orgiastyczne krzyki, pot leje się strumieniami. "ileż można" myślisz leżąc brzuchem na stole z twardym fiutem niezmordowanie pompującym Cię od tyłu. Twoje pośladki klaszczą głośno o biodra gościa, jego oddech robi się szybszy, słyszysz ciche, zmysłowe, męskie jęki.
nagle przychodzi Ci do głowy szalona myśl. daaawno tego nie robiłaś ale czemu nie ?
. Odpychasz kochanka, klękasz. jego penis wypełnia Ci usta. gardło.
zachowujesz się jak nigdy, jak dziwka. niczym zwierzę połykasz ogromnego kutasa niemal w całości, ssiesz jak oszalała jednocześnie pieszcząc się palcami. Twoja dłoń jest lepka od Twoich soków, dochodzisz. w kolejnym orgaźmie odrzucasz głowę do tyłu i jakby na komendę kochankiem wstrząsa potężny dreszcz. strumień ciepłej spermy zalewa Ci twarz, szyję, kapie na piersi i podłogę, zlepia włosy.
osuwasz się omdlała na podłogę, leżysz ciężko dysząc. świat nie istnieje. "Coś się pali kochanie!
" słyszysz. Trzaśnięcie drzwi podrywa Cię na nogi, zrywasz opaskę - nikogo. w pokoju kroki męża.
gorączkowo zbierasz ubranie i biegiem do łazienki!
dobrze że nie musizsz przejść przez korytarz. wycierasz twarz, ubierasz się, poprawiasz włosy, kilka głębokich wdechów. wychodzisz. mąż w kuchni - znudzony jak zawsze - wyrzuca zwęglone kotlety. podchodzisz, całujesz go w usta.
"dziwnie pachniesz kochanie" mówi. uśmiechasz się wykręcając numer do cateringu.