Uwielbiam ten błogi stan, kiedy leżę zasłuchana w echa przeżyc dochodzące z mych trzewi, wstrząsanymi kolejnymi partiami ciala, przywołując rozkoszne wspomnienia. Leżę wygodnie z głową opartą na ramieniu kochanka, a on dłonmi dopieszcza moje jeszcze wzwiedzione, pełne, ale już miękkie piersi. Przywołuję pamięcią i to co przed kwadransem doprowadziło mnie do szaleńczej ekstazy i tych wszystkich poprzednich moich partnerów, którzy nauczyli mnie takiego przeżywania zbliżeń, bym pamiętała ich długo, a może na zawsze. A było ich dokładnie 99 - ciu. Ten jest jubileuszowy - setny.
I właśnie się zastanawiam, czy mu o tym powiedzieć. I jak by to przyjął ?
, co by sobie o mnie pomyślał ?
, że jestem puszczalską, albo kurewką ?
, i czy był by z tego zadowolony, czy wręcz przeciwnie. Wspominam więc tego pierwszego, który mnie 16 - sto latkę wprowadzał w ars amandi, czy też wielu następnych, którzy tę sztukę ze mną doskonalili. Od 18 - stego roku życia uprawiałam już sex regularnie, by teraz po 10 - ciu latach dojść do imponującej ich liczby 100. Gdy pomyślę ile stosunków z nimi miałam, ile cennego nasienia przyjęła moja cipka.
Ile różnych torsów muskało moje piersi, rąk gładziło uda, ust całowało moje. No i najważniejsze - te sto twardych i napalonych członków, tak różnych długich i krótszych, grubych lub mniejszych, żylastych albo gładkich, a wszystkie sprawne, chętne i sprawiające piczce wiele satysfakcji i rozkoszy. I to co z nich wytryskiwało, zalewając wnętrze, lub wyciekające z pochwy, tryskające na brzuszek, piersi, twarz, a czasami pośladki. Jedne gęste, lepkie, białawe, inne przeźroczyste, jedne słonkawe lub kwaskowe. Tyle tego było!
.
I pomyśleć że to ta mała wąska cipka dostarczyła mi tyle rozkoszy, takich przeżyć, które nadają sens bycia kobietą. No i ile radości sprawiła tym stu panom i ich penisom. Nie liczyłam ile stosunków miałam z nimi, ale nie zdarzył się ani jeden, któremu jeden raz ze mną by wystarczył. Minimum były trzy spotkania w trakcie których dochodziło do zbliżeń, często wielokrotnych. Mam nadzieję, że i ten jubileuszowy na tym razie nie poprzestanie - już ja się o to postaram!
.
Zresztą dwukrotnie wytrysnął we mnie - to na dzisiaj starczy.
Często leżąc tak jak w tej chwili zastanawiam się, kiedy właściwie zaczyna się uwiedzenie. Czy to spojrzenie, skrzyżowanie się wzroku, czy też uśmiech, pierwsze wypowiedziane słowo?
I nigdy nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi. Czasami taniec, albo pierwszy dotyk i już wiem, że to się skończy namiętnym seksem. Muśnięcie dłoni, ciepły oddech, cichy szept i mam miękkie kolana, mokro w majtkach.
Na skórze czuję elektryzujące napięcie, a to można rozładować tylko przez orgazm. Raz będąc na basenie, potrąciłam faceta nie widząc go nigdy wcześniej choćby przez moment, i wiedziałam już - byłam pewna, że będę z nim w łóżku!
Nim dopłynęłam do końca ( płynęliśmy w przeciwnych kierunkach), miałam erotyczne dreszcze. Wyszłam z wody i idąc wzdłuż do jacuzi zaprezentowałam swoje wdzięki. Po chwili dołączył i zaczęliśmy niezobowiązującą rozmowę. Cały czas czuliśmy elektryzujące napięcie, ale bał się mnie dotknąć.
Dowiedziałam się że co czwartek tutaj pływa. Kiedy wychodził z jacuzi, miałam kisiel w kroku, a on mimo zdętych kąpielówek lekki namiocik. Następnego czwartku próżno go wypatrywałam - byłam zawiedzona, a moja cipka jeszcze bardziej - tyle sobie obiecywała. Dwa tyg. Później dostrzegł mnie pierwszy i przeprosił, tłumacząc nagłą delegacją.
Jesteś mi winien kawę - powiedziałam. Po basenie była nie tylko kawa, ale i wino, ale to już w jego mieszkaniu. A do tego ciasteczka i na deser namiętny seks. Wyszłam od niego w piątkowe południe.
Znów wspomnieniami popłynęłam w krainę spełnionych rozkoszy.
Pierwszy raz z dwoma, a potem z trzema partnerami ( bo i taki sex uprawiałam). Kiedyś kochałam się z mężem koleżanki, a i ona zabawiała się razem z nami. Nowe ekscytujące doświadczenie - ale pierwszy wytrysk we mnie - przecież ją masz na co dzień, lub raczej co noc!
- zażądałam.
I już wiem, którą chwilę lubie najbardziej - jest to moment, może kilka sekund, gdy nowy partner leży, a raczej zawisa nade mną nagi i dzieli nas tylko 8 - 10 cm, a ja patrzę mu w oczy pełne pożądania, na jego tors i wzwiedzionego, twardego czlonka z główką wycelowaną w moją szczelinkę. Tych kilka chwil, gdy jeszcze obietnica rozkoszy jest większa niż ona sama, gdy wszystko jest jeszcze możliwe, jest marzeniem, oczekiwaniem.
Przecież już wiemy, co za moment będzie naszym udziałem, jest jak podróż do wyśnionego celu, ale i ona przybliżająca nas może być rozkoszą, więc po co się spieszyć?
lepiej się nią delektować, smakować, by niczego nie uronić!
. To jest tak, jak spragnone usta zbliżają się do szklanki zimnej, ożywczej wody, jak spierzchnięte wargi pragną dotknąć rantu kielicha pełnego nektaru. Jest taka powieść oddająca tytułem ten stan - Między ustami, a brzegiem pucharu. Tutaj parafrazując powiedziała bym - Między łechtaczką a czubeczkiem chuja.
To co następuje później jest tylko logiczną i zmysłową konsekwencją tego stanu i poprzedzających go działań.
Zawsze w napięciu oczekuję tych chwil - są jak wspinaczka pod górę, po to by za moment osiągnąć szczyt i rozkoszować się widokami, emocjami i balansowaniem na skraju przepaści.
Takie są moje dotychczasowe przeżycia i doświadczenia i sobie życzę następnej takiej setki partnerów, a wszyskim innym podobnego odczuwania kobiecych radości. Donna