Szarówka letniego wieczoru nadchodziła powoli, lecz nieuchronnie. Berlińska ulica powoli zapełniała się ludźmi pragnącymi jak najszybciej zakończyć tydzień pracy i w spokoju rozpocząć odpoczynek w rodzinnym gronie.
Z bramy jednej ze starych kamienic przy BrauhofstraĂźe wyszła para — mężczyzna w sile wieku i młodsza od niego o kilka lat kobieta. Ich obecność na ulicy nie pozostała niezauważona. Eleganccy, sprawiający wrażenie, że świat zewnętrzny dla nich nie istnieje, skierowali się w stronę Richard - Wagner - StraĂźe.
Mężczyzna mówił coś w skupieniu do swojej towarzyszki, ona raz po raz wybuchała cichym, perlistym śmiechem. Jej drobna sylwetka przykuwała wzrok mijających ich ludzi. Kobiety z zazdrością spoglądały na szykowną, ale nie wykraczającą poza granice dobrego smaku kreację, mężczyźni pożądliwie taksowali wzrokiem krągłe, kobiece kształty. Filigranowa blondynka wsparta na ramieniu swojego partnera — męża a może kochanka?
— wyglądała krucho i delikatnie, wzbudzając w mijających ją ludziach gorące, choć nie zawsze pozytywne emocje.
On nie podzielał dobrego nastroju kobiety.
Z jego twarzy biła irytacja i ogromne napięcie. Wydawało się, że kojące słowa, które kierowała do nie go towarzyszka, i jej miękki, czuły dotyk jedynie zwiększają jego rozdrażnienie. Rozmawiali po niemiecku.
- Nie możesz tego zrobić - powiedział twardo. - Wiesz doskonale, że nie takie mamy zadanie.
- Mogę i zrobię - odparła swobodnie, obdarzając mijającego ją przechodnia powalającym uśmiechem. - Nie powstrzymasz mnie. A zadanie na tym nie ucierpi.
- Zabraniam ci. - zaczął unosić głos, lecz kobieta gwałtownie zatrzymała się i wpadła mu w słowo.
- Nie masz takich uprawnień - ton jej wypowiedzi był zimny, nieprzyjemny, zupełnie nieprzystający do uroczego wyglądu, którym czarowała swoje otoczenie.
- Jestem wyższy stopniem - spróbował formalnie.
- Doskonale wiesz, że nie podlegam twoim rozkazom. Szczególnie w tym. - tym razem ona przerwała w pół słowa.
- Pocałuj mnie - rzuciła nagle zupełnie nie na temat.
- Słucham?
zdumiał się niecodziennym żądaniem.
- Do jasnej cholery, Staszek, udaj, że mnie całujesz - syknęła szeptem, tym razem po polsku.
Usłuchał. Jego opieszałość mogła kosztować ich w najlepszym razie utratę efektów kilkutygodniowych, subtelnych podchodów, w najgorszym — nawet życie.
Inka nie wpadała w panikę z byle powodu. Zbyt długo już pracowała dla polskiego wywiadu, by pozwalać sobie na niczym nie uzasadnione fanaberie. Zastanawiał się tylko, co takiego, lub kogo, zobaczyła za jego plecami, by szukać ucieczki w jego ramionach.
Powie mu tak czy inaczej później, teraz zaś udał, że składa na jej ustach namiętny pocałunek. A przynajmniej starał się udawać.
Mieszkali w Berlinie od blisko dwóch miesięcy udając przykładną parę małżeńską. Staszek Czapiński, a oficjalnie Herr Doktor Steffen BrĂźckner, obracał się w towarzystwie berlińskiej elity naukowej, próbując nawiązać znajomość z profesorem Schwarzschildtem i dyskretnie zorientować się w stopniu zaawansowania jego badań. Frau Inga BrĂźckner, czyli Inka Majewska, dla wszystkich świeżo poślubiona żona doktora BrĂźcknera, czarowała swym zachowaniem nobliwych członków berlińskiej akademii nauk — a Staszek dałby sobie głowę uciąć, że również członki członków pozostawały pod jej czarem — i wkradała się w łaski ich żon, cierpliwie wysłuchując wszystkich rad, jakich mogły udzielać młodej małżonce dystyngowane niemieckie damy.
Musiał przyznać, że Inka była profesjonalistką w każdym calu. Nikt nie mógł nawet podejrzewać, że ta młoda, rozkoszna osóbka, zdawałoby się nie widząca świata poza swoim mężem, jest wyłącznie jego współpracownicą.
Nawet gdy przebywali sami w mieszkaniu nie wychodziła ani na chwilę z tej roli. Czapiński, wystawiony cały czas na działanie jej uroków, zaczynał mieć już powoli dość całego tego zadania i modlił się, by wreszcie nadarzyła się okazja do spenetrowania willi profesora Schwarzschildta. Pragnął w końcu uwolnić się od aury kobiecości, którą bezustannie, i chyba zupełnie mimowolnie, roztaczała wokół siebie.
Generał, jak zawsze, dobrał ludzi do wykonania tego zadania z największym pietyzmem. Staszek doskonale zdawał sobie sprawę, że żaden z jego młodszych kolegów nie byłby w stanie poskromić niesfornej panny Majewskiej, której nieszablonowe zachowania zdążyły już przejść do legendy w kręgach współpracowników generała.
Nie wyobrażał też sobie, by którykolwiek z nich mógł skupić się przy niej na wykonywaniu obowiązków, a i sam zaczynał mieć z tym coraz większe problemy. Starał się ignorować jej obecność, ale czy da się ignorować kobietę, z którą spędza się praktycznie całe dnie?
Każda kolejna godzina z nią pobudzała go coraz bardziej. Próbował zachować rozsądek, tłumaczył sobie, że nie łączy ich nic poza pracą. To oczywiście była prawda, ale też uczucia, które do niej żywił nie miały nic wspólnego z westchnieniami młodzieniaszka do swojej pierwszej miłości. Czapiński stwierdził w pewnym momencie z niejaką grozą, że pożąda tej kobiety bardziej niż jakiejkolwiek innej dotąd.
Nic nie miało dla niego znaczenia, ani obowiązki, ani przeszło dziesięcioletnia różnica wieku, ani brak jakichkolwiek perspektyw dla ich związku. Zresztą, dla jakiego związku, zganił się w myślach. Mówiąc ordynarnie, chciał ją przelecieć i drażniła go myśl, że nie może tego zrobić.
Generał uprzedzał go wprawdzie, że współpraca z Inką nie należy do najłatwiejszych, ale nie chciał zdradzić, jakiego rodzaju problemy czekają jej potencjalnych partnerów. Wspomniał tylko, że liczy na zimną krew Czapińskiego i jego dojrzałość.
Dobre sobie!
Teraz rozumiał już, dlaczego Majewska zazwyczaj wykonywała zadania wymagające działania jednej osoby lub po prostu udziału kobiety. Staszek nie wnikał nigdy w ich charakter i jak się właśnie okazało, popełnił błąd.
Gdy przebywali razem, sami, nie rozmawiali wprawdzie nigdy na tematy osobiste, najczęściej rozważali kolejne warianty zdobycia informacji o badaniach profesora Schwarzschildta. Ale nawet wtedy Czapiński odczuwał piorunujący wpływ jej osobowości. Ostatnio irytowało go w niej wszystko — lekko schrypnięty głos, zapach perfum, miękkie, kocie ruchy, kobiecy, zbyt kobiecy jak na jego potrzeby, sposób ubierania a przede wszystkim niezmącony niczym spokój.
Inka zdawała się nie dostrzegać jego rozdrażnienia, napięcia, w jakim tkwił i z opanowaniem, którego jej zazdrościł, planowała kolejne etapy swoich działań. On natomiast nie mógł skupić się na swojej części zadania, nie dostarczał jej niezbędnych informacji, przez co przeciągał niepotrzebnie ich pobyt w Berlinie, narażając obydwoje na coraz większe niebezpieczeństwo a siebie na niepotrzebne nerwy.
A teraz to. Udaj, że mnie całujesz, powiedziała. I próbował.
Szczerze starał się trzymać ją w ramionach, łączyć usta z jej ustami i nic przy tym nie czuć. Pożądanie było jednak silniejsze. Przestał udawać, schwycił ją mocno w talii i przyciągnął do siebie jednocześnie zmuszając do rozwarcia warg. Jego język splątał się z jej językiem, by chwilę później zacząć niespokojnie krążyć po jej ustach. Przygryzał jej wargi, mocno, może zbyt mocno i nie licząc się z jękami protestu zasypał pocałunkami całą jej twarz.
Podświadomie czekał na ruch, którym Inka oswobodzi się z jego uścisku. Ten jednak nie następował.
Popchnął ją w kierunku bramy, teraz skrytej przed wzrokiem ciekawskich ludzi w prawie całkowitym mroku. Znów nie napotkał sprzeciwu; przycisnął do szorstkiego muru podciągając jednocześnie do góry jej spódnicę. Nie był zbyt delikatny — usłyszał trzask prutej tkaniny, ale nie przestał napierać.
Wiódł dłonią po udzie obleczonym w jedwabną pończochę, a gdy napotkał miejsce, w którym delikatny materiał przechodził w sprężystą, gorącą miękkość kobiecego uda, poczuł, że nie ma już dla niego odwrotu. Inka westchnęła i gwałtownie przylgnęła do niego biodrami.
Wsunął rękę pod jej majtki i zaczął pieścić brutalnie pełny pośladek. Szybko jednak przestało mu to wystarczać. Szarpnął gwałtownie cienką satynę, która nie stawiała prawie żadnego oporu.
Właścicielka bielizny krzyknęła cicho, zaskoczona. On tymczasem, nie dając jej okazji do zmiany zdania, wsunął dłoń między jej uda i zaskoczony zatonął w śliskiej wilgoci. Przyparł Inkę mocniej do muru, nie dając jej możliwości ucieczki i zdecydowanym ruchem oswobodził ze spodni swojego naprężonego już do granic możliwości członka.
Wszedł w nią bezpardonowo, nie przejmując się jej reakcją. Chwycił obiema rękoma krągłą pupę i uniósł partnerkę, opierając ją pewnie o ścianę.
Po chwili poczuł otaczające go w pasie kobiece uda. Inka przywarła doń i zachęcająco poruszyła biodrami. Jego ruchy stały się bardziej intensywne. Wychodził z niej i wchodził w obejmującą go miękkość, doznając wreszcie uczucia ulgi. Czuł pulsowanie jej kobiecości, mimowolne skurcze zdradzające, jak bardzo jest podniecona.
Czuł wypływającą z niej wilgoć i obrzmiale wargi ściśle przylegające ściankami do jego penisa. Brał ją tak, jak o tym marzył od wielu tygodni — ostro, bez zahamowań, bez obietnic i zobowiązań, wyłącznie po to, by zaspokoić swoje pożądanie.
Dziewczyna wpiła zęby w klapę jego marynarki, starając się wygłuszyć jęki, których nie była w stanie powstrzymać. Coraz szybsze skurcze jej mięśni doprowadzały go na skraj szaleństwa. Pchnął gwałtownie dochodząc i poczuł jak w tym samym momencie jej ciało wygięło się w ekstazie.
Odrzuciła głowę w tył i krzyknęła, a raczej chciała krzyknąć, gdyż zdążył zakryć jej usta dłonią.
- Cicho - wydyszał jej prosto do ucha. - Nie chcesz nam chyba sprowadzić na kark policji.
Postawił ją ostrożnie na ziemi.
- Nie spodziewałam się tego po panu, pułkowniku - powiedziała po chwili z tym samym spokojem, który kilka minut temu doprowadzał go do takiej pasji, ale teraz słyszał już skrywane za jego fasadą napięcie.
- Chyba spóźniliśmy się na kawę z profesorem - odparł, opierając czoło o chłodny, kamienny mur.
- I raczej już nie pójdziemy - mruknęła oglądając to, co zostało z jej spódnicy. - Będziesz musiał zadzwonić do niego i wyjaśnić, że żona dostała ataku migreny.
- Migreny, dobre sobie - parsknął śmiechem. - Poczekaj tutaj, zawołam taksówkę.
I weź mój płaszcz.
- Staszek - chwyciła go jeszcze za ramię nim zdążył wyjść na ulicę. - Napady migreny nie mijają w pięć minut. Zdołasz stanąć na wysokości zadania?
- Udam, że tego nie słyszałem - pogroził jej palcem, kierując się w stronę bramy.